Rodrigaida, który również miał w tych stronach włości. Znajdowały się na nich pokłady rtęci. Verdoja chciał je swego czasu nabyć dla siebie, lecz hrabia Fernando nie kwapił się ze sprzedażą.
— Znacie tego człowieka? — zapytał Juarez.
— Tak — brzmiała odpowiedź.
— Nie uważacie, że jest niebezpieczny?
— Przeciwnie, to nasz zwolennik. Ręczę za niego.
Juarez raz jeszcze obrzucił Corteja badawczym wzrokiem.
— Jeżeli ręczycie za niego, — rzekł — niechaj idzie wolno. Ale odpowiadać będziecie, gdyby się co przytrafiło.
— Dobrze, sennor.
Juarez zwrócił się do Corteja:
— Kim są ci ludzie, którzy wam towarzyszą?
— To moja eskorta. Uczciwi ludzie; nikomu krzywdy nie wyrządzą.
— Niechaj odejdą i poszukają sobie legowiska. Wy zaś zjedzcie z nami wieczerzę. Oddaję was pod opiekę sennora Verdoji. Słyszeliście z pewnością, że jest za was odpowiedzialny; mam nadzieję, iż nie narazicie go na przykrości.
Tak tedy groźna początkowo sytuacja przybrała dla Corteja obrót szczęśliwy. Ustąpiono mu miejsca przy stole. Usiadł obok Verdoji, aby zjeść wieczerzę razem z Indjaninem Juarezem, którego przeznaczeniem było zostać prezydentem Meksyku i zedrzeć koronę z głowy arcyksięcia austrjackiego. —
Potrawy nie były wytworne, natomiast bardzo obfite. Przeplatano je gęsto napojami; pod koniec wie-
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
42