wuje dwadzieścia mil kwadratowych gruntu. Pomówimy o tem jeszcze później. Wejdźcie, mieszkam tutaj.
Stanęli przed domem, którego drzwi ktoś otworzył na odgłos kroków. Właściciele mieszkania nie pokazywali się na oczy. Verdoja miał najlepszy pokój; łóżko było przygotowane, na stole zastawa.
— Mam wrażenie, że jeść nie będziemy, — rzekł Verdoja. — W tem łóżku śpię ja, wy zaś będziecie musieli zadowolić się hamakiem, który zaraz zawiesimy.
— Ależ chętnie. O mnie się nie kłopoczcie — rzekł Cortejo.
Umocowali hamak; Cortejo usiadł w nim. Kapitan zajął miejsce na łóżku. Uraczywszy gościa i siebie papierosem, rzekł:
— Słyszałem, że Alfonso, spadkobierca hrabiego Fernanda, przebywa w Hiszpanji. Czy to prawda?
— Taki bawi tam od roku.
— Więc wy administrujecie jego tutejszemi posiadłościami? Tego wam winszuję, sennor Cortejo, — rzekł z obleśnym uśmiechem. — Niejeden smaczny kąsek teraz się wam dostanie. Czy i mnie się cośniecoś okroi, drogi Cortejo?
— Myślicie z pewnością o pokładach rtęci? Hm, o tem możnaby pomówić. Powiedzcie mi jednak naprzód, czego chce ten Juarez w hacjendzie Vandaqua?
— Chce hacjenderowi zapłacić za zdradę.
— Jaką monetą?
— Nie wolno mi wyjawić; to jedno pewne, że jutro o tej porze hacjendero żyć już nie będzie. Juarez nie zna bowiem litości, ni łaski. Przy okazji odwiedzi hacjendę del Erina.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
44