Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
— Kto za to ręczy?
— Ja. Słowem honoru.
— Hm, jest to poręka niezupełnie pewna. Co właściwie macie przeciw tym ludziom? Czy was obrazili?
— Tak.
— Nie zamydlajcie mi oczu, sennor Cortejo. Aby pomścić obrazę, nie darowuje się takich posiadłości. W tem kryje się coś innego.
— Cóż to was obchodzi?
— Macie rację. Ale dlaczego nie sprzątniecie ich sami?
— Żyję w złych stosunkach z Pedrem Arbellezem; nie mogę się pokazać w hacjendzie del Erina.
— Pilnujcie ich, gdy opuszczą hacjendę.
— Zajęcia moje nie dają mi na to czasu. Zresztą, przybyłem tutaj w tej sprawie. Muszę wam powiedzieć, że zwerbowałem sobie oddział tęgich chłopów.
— Z powodu trzech ludzi? — zapytał rotmistrz szyderczo.
— Nie śmiejcie się, sennor. Djabły, nie ludzie, ta trójca.
— I nie daliście sobie rady z temi biesami?
— Nie. Powybijali część moich ludzi; tylko przypadkiem umknąłem z resztą, którą widzieliście.
Caramba! Chciałbym poznać tę trójcę biesów! A więc ludzi, którzy z wami przybyli, w tym celu zwerbowaliście? W takim razie niezbyt anielskie mają sumienia?
— Niezbyt.

49