nawiści. Stawiając sobie te pytania, nie przeczuwali nawet, jakie skutki miały wywołać polecenia przywódcy. —
Gdy Juarez przybył do hacjendy Vandaqua, znalazł przed domem cały stos rzeczy, które jego żołnierze uznali za godne wywiezienia. Łup podzielono, i choć każdy otrzymał niewiele, wszyscy jednak byli zadowoleni, nie przywykli bowiem do wielkich bogactw.
Juarez dał instrukcje rotmistrzowi Verdoji. Pobyt jego u Arbelleza miał trwać niedługo; należało dać wypoczynek koniom, aby pokrzepiły się ze względu na czekającą ich bardzo uciążliwą drogę do Chihuagua. Juarezowi zależało na tem, aby Verdoja jak najprędzej objął tam władzę w jego imieniu. Prowadzili ze sobą po cichu długą rozmowę. Widocznie radzili nad sprawami wielkiej wagi. Po jakimś czasie pożegnali się uściśnieniem ręki.
Juarez dosiadł konia i pomknął na czele szwadronu, jak strzała, tą samą drogą, którą przybył dziś rano, — podobny do ducha zemsty, który znika równie szybko, jak się ukazał, i zostawia po sobie tylko ślady krwawe. — —
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
60