Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

złożyć pocałunek, lecz wyrwała mu ją, zanim zdążył dotknąć ustami, i zawołała z niechęcią:
— Dobranoc, sennor.
Właśnie w tej chwili zabłysło mocniej światło wartownika i płomień oświetlił wyraźnie miękkie czyste rysy ciemnej twarzy Indjanki. Porucznik postąpił jeszcze krok ku niej.
— Niech pani nie ucieka, sennorito, — prosił, biorąc ją za rękę, nie jestem przecież pani wrogiem. Kocham panią
— Kocha mnie pan? Jakże to możliwe? Przecież sennor nie zna mnie wcale.
— I cóż z tego? Miłość przychodzi jak piorun z nieba, jak meteor, który nagle zabłyska na firmamencie; tak też spadła i na mnie, a kogo kochamy, tego znamy dobrze.
— Tak, miłość białych przychodzi jak piorun, który wszystko niszczy; jak meteor, który błyszczy przez chwilę, a potem gaśnie. Miłość białych to użycie, niewierność i kłamstwo.
Wyrwała mu rękę i chciała odejść. Wtedy porucznik objął ją ramieniem i pociągnął ku sobie. Zdawało się, że postać Karji rośnie, olbrzymieje. Obrzuciła Parderę palącem spojrzeniem pantery i, wyrwawszy mu się ruchem gibkiej żmiji, rzekła:
— Proszę mnie puścić; jak mnie pan śmie dotykać?
— Miłość mnie rozgrzesza.
Znowu objął ją ramieniem. Odchyliła głowę próbując się wyrwać.
— Precz, precz ode mnie, inaczej...
— Cóż inaczej? — zapytał.

70