Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał ją pocałować; ale Karji udało się oswobodzić prawą rękę i zadać napastnikowi pięścią potężny cios pod brodę. Uderzenie było tak mocne, że porucznik pochylił wtył głowę.
— Czekaj, ty djable przeklęty! — zaklął. — Zapłacę ci za to...
Bezwiednie wypuścił ją z rąk; kiedy zaś chciał ująć na nowo, zaczęła szybko uciekać w kierunku furtki ogrodowej. Pobiegł za nią. —
Rotmistrz otworzył również okno, by przewietrzyć pokój z dymu papierosów. Zatopiony w myślach, chodził po pokoju. Po chwili podszedł do okna. Wzrok jego padł na białą postać Karji, która była właśnie w ogrodzie. Wytężywszy wzrok, zauważył, iż obok stoi jakiś mężczyzna.
— Do djabła, któż to być może? — rzekł do siebie. — Czy córka hacjendera? Kimże jest ten jegomość obok niej. Muszę zobaczyć, kto to taki.
Pośpieszył ku drzwiom i zszedł do ogrodu. Tuż przy furtce wpadła na niego biało odziana postać kobieca, która w ucieczce wcale go przedtem nie zauważyła.
— Ah, sennorito...
Karja spostrzegła Verdoję dopiero teraz i zatrzymała się mechanicznie. Verdoja chciał ją ująć za rękę. Wyrwała się jednak, zadając mu pięścią w głowę uderzenie niesłabsze, niż przed chwilą porucznikowi.
— Do djabła! — zawołał rotmistrz. — Cóż to za drapieżna kotka?
W nadbiegł porucznik. mijając rotmistrza.

71