— Porucznik Pardero? — rzekł Verdoja. — Czy tak? Gdzież sennorowi tak śpieszno?
Zatrzymał się Pardero.
— To pan, rotmistrzu? Czy widział sennor tę małą jędzę?
— Owszem. Nietylko widziałem, ale i poczułem.
— Poczuł pan? — zapytał porucznik
— Tak, niestety, — brzmiała odpowiedź. — Jej pięść spotkała się z moim karkiem.
— W takim razie spotkało rotmistrza to samo, co mnie.
— To znaczy?
— Patrzył pan rotmistrz przez okno...
— Tak.
— Zobaczył białą postać kobiecą...
— Tak
— Postanowił zdobyć pocałunek...
— Ależ tak.
— I zeszedł pan rotmistrz do ogrodu?
— I to sennor zgadł.
— A więc mieliśmy te same zamiary i osiągnęliśmy ten sam rezultat — roześmiał się porucznik.
Rotmistrz był wprawdzie przełożonym porucznika, ale w Meksyku luźna panowała dyscyplina wojskowa. Zresztą, obydwaj byli w tej chwili poza służbą, a, co najważniejsze, łączyła ich dawna przyjaźń. Znali się od lat i wspierali nawzajem w awanturniczych przygodach. Dlatego też gawędzili z największą swobodą, kpiąc jeden z drugiego.
— Kto jest ta mała? — zapytał rotmistrz.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
72