Pardero oddalił się, rotmistrz zaś pozostał w ogrodzie mniej więcej do północy. Później udał, iż obchodzi warty, i przy tej sposobności dostał się niepostrzeżenie do południowej części żywopłotu. W tem miejscu umówił się z opryszkiem.
Bandyta był już na miejscu, ale tak się zaszył w ciemnościach nocy, iż nawet rotmistrz nie mógł go zobaczyć.
— Sennor — szepnął, gdy Verdoja chciał się obok niego prześlizgnąć.
— Ah, to ty? — spytał, zatrzymując się, rotmistrz. — Gdzież są twoi towarzysze?
— Wpobliżu.
— Dobrze ukryci?
— Nie bójcie się, sennor. A więc jakie rozkazy?
— Czy znasz osobiście doktora Sternaua?
— Nie. Żaden z nas go nie zna.
— To niewygodne, gdyż uda się ze mną kono do wąwozu tygrysa.
— Czy mamy go tam oczekiwać?
— Tak. I zastrzelicie go jak psa.
— Na szatana, zastrzelimy, zastrzelimy z pewnością. Powybijał naszych towarzyszy; musi więc śmierć ponieść, on i jego kompanowie.
— Tymczasem nie znacie go przecież. Jeszcze nie wiem, kto uda się z nami do wąwozu. Nie mogę z nim pojechać sam, będę musiał wziąć paru moich ludzi. Może jeszcze kto do nas przystanie. Jakiż znak ci dać, abyś go poznał?
— Opiszcie mi doktora, sennor.
— Jest wyższy ode mnie i lepiej zbudowany. Ma
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
74