Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

wały nas z ukrycia, utworzonego przez zarośla. Wrogowie nie mogli dojrzeć, że ich obserwuję, gdyż na oczy moje cień rzucało rondo kapelusza.
— Skąd wiecie, że to byli wrogowie? — zapytał rotmistrz.
— Wystawili przecież strzelby przez krzaki, gdyśmy weszli do wąwozu. Widziałem wyraźnie dwie lufy.
Caramba! — zaklął porucznik Pardero, nie mający pojęcia o całej aferze. — Przecież te lufy mogły być równie dobrze skierowane na nas, jak na pana.
— Nie; były skierowane na mnie. Wiedząc, że mam powody do zachowania ostrożności, im dalej szliśmy w wąwóz, tem skrzętniej ukrywałem się za plecami pana rotmistrza. Ktoby do mnie chciał strzelić, musiałby jego naprzód trafić.
Rotmistrz otworzył ze zdumienia usta.
— Do djabła, — rzekł, — więc to ja właściwie nadstawiałem głowy.
— Oczywiście — uśmiechnął się Sternau. — Uderzyło mnie, że ci ludzie tak pilnie obserwowali mój szyld w osobie pana rotmistrza.
Rotmistrza zastanowiły słowa Sternaua. Czyżby doktór przeczuwał, co się stać miało?
Sternau ciągnął dalej!
— A zresztą łatwo mi przyszło ukryć się za panem, lufy bowiem kierowały się ciągle na prawo, a pan rotmistrz łaskawie nie odstępował mego prawego boku.
Rotmistrz zbladł. Nie wątpił, że przejrzano jego zamiary; Sternau przeczuwał, kto był aranżerem zasadzki.
— Nie widzieliście wcale strzelb — ciągnął tymcza-

79