Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekałem.
— Na kogóż to?
— Nie wiem. Może na was.
Sternau ściągnął brwi i rzekł poważnie.
— Dajcie pokój głupim żartom, tłumaczcie się wyraźniej.
— Dobrze. Ale musicie mi naprzód powiedzieć, dokąd zdążacie.
— Do hacjendy del Erina.
— W takim razie na was czekałem.
— Wynika stąd, jakoby wiedziano o naszem przybyciu i wysłano was naprzeciw.
— Coś w tym rodzaju. Polując wczoraj w górach na bawołu, odkryłem w drodze powrotnej podejrzane ślady. Poszedłem za nimi i natrafiłem na gromadę białych którzy leżeli obok siebie i głośno gwarzyli Podsłuchałem ich rozmowę, a z niej wynikało, że chcą schwytać jeźdźców, podążających z Meksyku do hacjendy del Erina. Wyruszyłem natychmiast, by ostrzec tych ludzi. Jeżeli jesteście tymi, którzy jadą do hacjendy — dobrze. Jeżeli nie — zostanę tutaj i będę czekać, aż nadjadą.
Sternau podał mu rękę i rzekł:
— Dzielny z was człowiek; dziękuję wam. Możecie być spokojni, to my właśnie jedziemy do hacjendy. Ilu ludzi naradzało się nad schwytaniem nas?
— Dwunastu.
— Mam ochotę pomówić z nimi słów parę. Gdyby to ode mnie zależało, chętniebym obejrzał tych ludzi. Ale myślę, że nie jest wskazane narażać się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo.

7