Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy widział sennor, abym się kiedyś zachował nie — jak przystoi?
— Do rzeczy, sennor Pardero, do rzeczy, — odparł Sternau chłodno.
— Dobrze, zostawmy to chwilowo. Nie zwykłem jednak prowadzić rozmowy na stojąco.
Meksykanin szukał wzrokiem krzesła. Sternau udał, że wzroku tego nie widzi i odparł z szyderczym uśmiechem:
— O rozmowie nie może być przecież mowy, mam pana tylko wysłuchać. Nie widzę powodu, dlaczego sennor ma przytem siedzieć. A zresztą, jeżeli się to panu nie podoba, mogę uważać nasze obecne spotkanie za skończone.
Twarz porucznika oblał rumieniec gniewu. Odpowiedział drżącym od oburzenia głosem:
— Sennor Sternau, nie mogę uważać pana za gentlemana!
— To mi najzupełniej obojętne — uśmiechnął się Sternau. — Ale do rzeczy. Po co tracić czas na frazesy.
Pardero miał znowu wybuchnąć; widząc jednak, że Sternau bierze kapelusz, aby odejść, opanował się i rzekł z względnym spokojem:
— Przychodzę z polecenia mego przełożonego, rotmistrza Verdoji.
Sternau nie odpowiedział ani słowa, więc Pardero ciągnął dalej:
— Czy przyznaje sennor, że go obraził?
Sternau wzruszył ramionami.
— Poprostu powaliłem tego człowieka na ziemię. Czy to pańskiem zdaniem jest obrazą?

92