zwany, miał prawo wziąć własne pistolety, a ponieważ był ich pewien, więc nie trwożył się o rezultat pojedynku.
Od tej chwili nie odstępował od okna swego pokoju. Wiedział, co się dziać będzie i nie spuszczał z oka dziedzińca hacjendy. Mniej więcej około południa rotmistrz dosiadł konia i odjechał. Sternau przewidywał, że ma zamiar umieścić list pod umówionym kamieniem i dlatego kazał przyprowadzić sobie konia. Ledwie rotmistrz znikł w kierunku północnym, już Sternau pocwałował w kierunku południowym. Obydwaj chcieli zmylić ślady, gdyż kamień leżał w kierunku zachodnim.
Gdy już nikt nie mógł dojrzeć Sternaua, skierował konia na zachód, ostrogami spinając go do jak najśpieszniejszego galopu. Zależało mu na tem, by przybyć na miejsce prędzej od rotmistrza. Ponieważ wpobliżu mogli wartować zausznicy Verdoji, więc musiał zachować największą ostrożność. Im bliżej był kamienia, tem bardziej starał się unikać wolnej przestrzeni. Wreszcie zsiadł z konia, zaprowadził go w zarośla i tam przywiązał do drzewa. W dalszą drogę ruszył pieszo.
Dotarłszy w pobliże kamienia, położył się na ziemi i zaczął czołgać z największą ostrożnością. Nareszcie ujrzał skalisty kamień. Teraz, pewien, że go nikt nie śledzi, wyszukał sobie kryjówkę. O jakie dziesięć kroków od kamienia stał niezbyt wysoki cedr. Sternau chwycił za jeden z jego konarów, wspiął się po nim i krył wśród gałęzi tak przezornie, że nikt go dojrzeć nie mógł.
Ledwie zdołał się z tem uporać, usłyszał tętent
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
97