Strona:Karol May - La Péndola.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

się celem mego życia. Porwano mnie od rodziców i wtrącono do nory zbójeckiej...
Amy wydała okrzyk zdumienia:
— Czy to być może? Do nory zbójeckiej?
— Tak. Wyrosłem pośród rozbójników.
Tego Amy się nie spodziewała. Westchnęła ciężko, nie mogąc wydobyć ze siebie ni słowa.
Mariano zauważył to, ku swej najwyższej rozpaczy, i, odsunąwszy się od niej, rzekł:
— Milczysz? A więc pogardzasz mną. Tego właśnie bałem się najwięcej.
Ujęła jego rękę i zapytała:
— A więc nie zależało to od ciebie, żeś się dostał między tę zgraję?
— Nie; byłem przecież dzieckiem. Żyłem wśród rozbójników, ale nigdy nie dopuściłem się czynu nieprawego.
— Chwała Bogu. A jakże potrafiłeś uniknąć zbrodni?
— Herszt bandy musiał mieć wobec mnie jakieś szczególne zamiary. Wychował mnie, jak na mój stan przystało. Jedyne bezprawie, jakiego się dopuściłem, to używanie przybranego nazwiska.
— Widocznie było to konieczne, mój Mariano.
Wypowiedziała po raz pierwszy to imię. Mariano przycisnął jej rękę do serca i rzekł:
— Dziękuję ci. Teraz mogę opowiedzieć wszystko...
Opowiadał o wspomnieniach swego dzieciństwa, o smutnem życiu pośród brygantów. Mówił bardzo długo. Gdy skończył, Amy oplotła mu szyję ramieniem i rzekła:
— Chwała Bogu, że byłeś szczery. Teraz wiem, żeś mnie godzien.

105