— Trzeba tego człowieka wyekspedjować jak najprędzej za drzwi.
— Rozkaz, panie kapitanie. — odpowiedział Ludwik, zachwycony poleceniem. Potem wziął nieznajomego pod ramię i sprowadził ze schodów. Na dole stało kilku służących. Widząc, że starszy kolega ma pracę ciężką, pomogli mu i postarali się, aby pan komisarz wybiegł z szybkością pośpiesznego pociągu. Znalazłszy się poza obrębem zamku, zacisnął pięści, przysięgając leśniczemu okrutną zemstę. —
Na podwórzu bawił się chłopczyna, ubrany w piękny zielony strój strzelecki. Był to ośmioletni Kurt, syn Ungerów.
— Ludwiku, — zapytał chłopak — dlaczego wyrzuciliście tego człowieka? Co on nabroił?
— Obraził pana kapitana.
Chłopiec zasępił się i, rozgniewany nie na żarty, rzekł:
— A niech go siarczyste pioruny. Wezmę wnet moją strzelbę i wpakuję dobrą porcję śrutu temu panu. Zastrzelę każdego, kto obraża pana kapitana!
Ludwik, zadowolony z odwagi i dzielności chłopca, przestrzegał jednak:
— Do ludzi nie wolno tak strzelać ni z tego ni z owego. Ale mógłbyś naprzykład strzelić do...
— Do kogo? Mówże!
— Do lisa.
— Do lisa? — zawołał chłopak zachwycony. — Gdzież jest?
— Niedaleko stąd, w dąbrowie. Wytropiłem go wczoraj; dziś wezmę moje jamniki i ściągnę z niego futerko.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
9