— Czy mogę iść razem z tobą?
— Dobrze, ale jeżeli mama pozwoli.
— Zapytam natychmiast.
Malec pobiegł do matki, która właśnie zajęta była karmieniem drobiu na dziedzińcu. Dzieciak wpadł między ptactwo i, niestropiony tem, że rozegnał je na cztery wiatry, zawołał:
— Mamo, mamo, zabiję go!
— Kogo?
— Lisa, który porywa nam kury.
— Gdzież go znajdziesz?
— W kryjówce, w lesie dębowym. Ludwik go wytropił. Ma się dzisiaj z nim rozprawić. Czy mogę pójść z nim razem?
— Jeżeli Ludwik zechce się zabrać.
Malec przybrał dumną minę:
— Właściwie mogę się obejść bez Ludwika. Takiemu lisowi sam podołam.
Po tych słowach wszedł do mieszkania i wrócił za chwilę z fuzją, przewieszoną przez ramię. Była to dubeltówka, zamówiona dla chłopca przez leśniczego jako podarek urodzinowy. Kurt, na swoje osiem lat niezwykle rozwinięty, zarówno fizycznie, jak duchowo, był strzelcem istotnie doskonałym.
— A więc idę — rzekł do matki.
Ucałowała go i malec odszedł pyszny, jak wielki pan, udający się ze świtą na łowy. Ludwik oraz kilku strzelców czekało na niego z jamnikami na smyczy.
Droga prowadziła przez gęsty las. Chłopak pytał o każdy drobiazg, każdy szczegół go interesował.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
10