W jakiś tydzień po przybyciu Sternaua do Meksyku, lord Dryden zaprosił doktora na przejażdżkę konną, zapuścili się na wzgórza podmiejskie. W drodze powrotnej, gdy mijali jakieś podmurze, Anglik oświadczył:
— Nareszcie mogę dziś dotrzymać przyrzeczenia.
Ponieważ byli sami, lord mówił po niemiecku.
— W sprawie grobowca, mylordzie?
— Tak. — Dryden uniósł się w siodle i zapytał: — Czy widzi pan ten grobowiec?
— Z korynckiemi wieżyczkami?
— Tak. W tym grobowcu spoczywa don Fernando de Rodriganda.
— Czy można wejść na cmentarz?
— Ależ tak. Brama cmentarza stoi otworem przez dzień cały.
Zeskoczyli z koni, przywiązali je i weszli na cmentarz. Ponieważ było sporo osób, wmieszali się w tłum, aby zataić cel swego przybycia. Do grobowca zbliżyli się dopiero po pewnym czasie, jak gdyby przypadkowo. Zapierały go okratowane drzwi; krata jednak nie była wysoka. U góry pod sklepieniem pozostawiała wolną przestrzeń, przez którą łatwo można było przeleźć.
— Czy pan wie na pewno, mylordzie, że to ten sam grobowiec, który mam na myśli? — zapytał Sternau.
— Tak, opisano mi go dokładnie. A zresztą widzi pan napis: Rodriganda.
— Więc nie będziemy mieli zbytnich kłopotów, by się tu dostać. A teraz chodźmy stąd.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
124