Strona:Karol May - La Péndola.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

siał zginąć, choć mi go żal, bo to wróg, za którym można szaleć.
— Ty już szalejesz. Jak mogłaś powiedzieć, że go chcemy odwiedzić?
— Czy naprawdę przypuszczasz, że do nas przyjdzie? Musimy pójść do niego, inaczej go nie wybadamy.
— A ja ci mówię, że ten człowiek przyjdzie do nas. To drobnostka dla niego, wejść do kryjówki lwa. Gdybym tylko wiedział, czego chce w Meksyku...
— Dowiemy się o tem podczas jutrzejszych odwiedzin.
— Oszalałaś? Po tem, co zaszło z tą miss Amy?
— To mnie nic nie obchodzi, gdy chodzi o tak ważną sprawę.
— Nie pójdę z tobą.
— Więc pójdę sama — odparła zuchwale.
— Tego jestem pewien.
— I nie mylisz się, ojcze. Wiem jednak, że będziesz mi towarzyszyć. Musimy go wybadać, musimy dowiedzieć się o wszystkiem, zorjentować jakiej broni przeciw niemu użyć należy. —
Podczas tej zamiany słów między ojcem a córką, Dryden rozmawiał w drugim pokoju ze Sternauem.
— Cóż pan powie o tej parce?
— Jastrząb i sowa, tylko że w tym wypadku odwagą i energją sowa przewyższa jastrzęba.
— Uważa pan, że ludzie ci zdolni są do czynów, o które ich podejrzywamy?
— Ależ tak. Obydwaj Cortejowie godni siebie bracia pod względem nikczemności. Ale, mylordzie, szkoda psuć sobie wieczór rozmową o ludziach tego pokroju. Już sam ich widok mierzi.

135