— Czy można nazwać honorowym kogoś, kto się pozwala obrażać bezkarnie?
— Któż cię ewentualnie obraził?
— Ty. Ale nie zniosę tej obrazy.
— No, no?
— Czy nie nazwałeś mnie żółtodziobem? A tymczasem sam strzelasz jak żółtodziób.
Ignacy i Franciszek uważali to wszystko w pierwszej chwili na żarty, ale Ludwik wziął rzecz zupełnie poważnie. Wzruszony poczuciem godności chłopca i jego męskiem wystąpieniem, podszedł do niego, zdjął kapelusz i, wyciągając doń rękę, rzekł:
— Jesteś dzielny chłop. Widzisz, zdejmuję przed tobą kapelusz. Czy przebaczysz mi teraz „żółtodzioba“?
Rozjaśniła się twarz chłopca i odparł z radością:
— Chodź, Ludwiku, niechaj cię ucałuję. Kocham cię przecież. A teraz możesz mnie udekorować.
Kurt poprawiał po chwili swą „dekorację“ gestem cesarza, który przy wielkiej uroczystości wkłada koronę na głowę.
— A teraz jeszczo jedno. Lis jest mój i sam zaniosę go do domu.
— Za mały jesteś i za słaby.
— Skądże znowu.
Na poparcie tych słów wziął lisa za tylne łapy i podniósł do góry.
— No dobrze. Pomożemy ci w razie, gdybyś się zmęczył.
— Nie trzeba. Dojdę sam do domu z moim ciężarem.
— Ależ to za daleka droga; nie doniesiesz.
— Będę wypoczywać po drodze.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
14