ment. Rzekł do nieznajomego tonem niezwykle łaskawym:
— Jeżeli zostaniesz czas jakiś w Reinswalden, zabiorę cię kiedyś ze sobą i pokażę, jak się tropi lisa.
— Dziękuję ci, młodzieńcze. Przyjmuję twoją propozycję i wzamian opowiem ci, jak się poluje na niedźwiedzie, bawoły, lwy i słonie.
— Strzelałeś już do tych zwierząt? Znam jednego, który polował na te wszystkie zwierzęta.
— Któż to taki?
— Doktór Sternau.
— Znasz go?
— Nie widziałem go nigdy, ale znam dobrze skóry zastrzelonych przez niego lwów i niedźwiedzi. Wiszą w mieszkaniu pani Sternau. To jego matka; opowiadała mi nieraz o łowach swego syna. Zostanę kiedyś takim samym strzelcem, jak on.
— Tak sądzisz?
— Niech tylko podrosnę, jak ty naprzykład. Już teraz umiem jeździć konno i strzelać. Ludwik uczy mnie fechtunku i gimnastyki, zaprawiam się również zawzięcie w pływaniu... Chcesz, bym ci pokazał panią Sternau?
— Gdzież ona jest? — zapytał nieznajomy, patrząc w kierunku wyciągniętego ramienia chłopca.
— Widzisz tam zamek i okna prowadzące do ogrodu? To cieplarnia. Czy widzisz w nim dwie panie? To pani Sternau i córka jej, Helena. Przygotowują codzienny bukiet dla pana kapitana.
Twarz nieznajomego zapłonęła rumieńcem radości.
— Czy niema tu jakiejś furtki w płocie? — zapytał.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
17