Strona:Karol May - La Péndola.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan objął chłopca i ucałował gorąco. Po chwili Kurt zapytał:
— Więc pan kapitan zadowolony ze mnie?
— Tak, łotrze jeden. Bardzo.
— W takim razie musisz mi teraz darować rewolwer, któryś przyrzekał oddawna.
— Dobrze, zaraz go dostaniesz.
Kapitan wyciągnął z szuflady biurka pudełko i, podając chłopcu, rzekł:
— Masz, weź sobie. To rewolwer wspaniały, wykładany srebrem. Naboje masz także. Ludwik nauczy cię obchodzenia się tą bronią.
Chłopiec ujął leśniczego za uszy i, przyciągnąwszy go w ten sposób do siebie, dał mu kilka całusów w brodę.
— Dziękuje, kapitanie, dziękuję...
— Mój drogi chłopcze, — rzekł kapitan wzruszony — czy masz jeszcze jakieś życzenie. Powiedz, a spełnię je z ochotą.
Chłopak odparł, nie namyślając się długo:
— Mam. Ale nie wiem, czy je spełnisz?
— Spełnię z pewnością, jeżeli nikt z tego powodu nie poniesie szkody.
— Daj słowo honoru.
— Do bisa, to brzmi poważnie. Zakrawa nawet na wymuszenie. Ale nie przypuszczam, by to była rzecz głupia, lub zła.
— Nie. Chciałbym tylko, byś coś komuś przebaczył.
— No, no, to pięknie, to dowód dobrego serca. Ale o kogóż chodzi?
— Dowiesz się dopiero wtedy, gdy dasz słowo.

21