— Ta parka zna trochę francuski. Ale wejdźmy do pokoju.
Oczom przybyłych przedstawił się smutny widok. Przed otomaną klęczała Roseta. Na jej twarzy pięknej malował się wyraz dziwny, jakgdyby nieziemski.
— To straszne — mruknął kapitan. — Wartoby tych łotrów przypiec na żywym ogniu. Ale zato nieborakom będzie u mnie jak w raju.
— Mój Boże — jęknęła pani Sternau, zalewając się łzami. — Biedne, biedne dziecko.
Helena podeszła do otomany i uklękła obok Rosety, tuląc ją do siebie. Potem wraz z matką usadowiła hrabiankę na krześle; ale hrabianka po chwili padła znowu na kolana.
Hrabia Manuel siedział obok niej. Mimo że wyglądał nienajgorzej, wyraz jego pustych, bezbarwnych oczu ponure sprawiał wrażenie.
— Pan jeszcze nie próbował zastosować antydotu?
— Nie — odparł Sternau. — W Paryżu, ani podczas drogi, nie miałem odpowiedniego dla kuracji otoczenia, odpowiedniej opieki.
— Ale ma pan nadzieję, że uda się ich uzdrowić?
— Tak, choć trucizna rozeszła się po całem ciele. Przystąpię natychmiast do leczenia. A więc, panie kapitanie, jedziemy?
Kapitan zapłacił rachunek w hotelu, poczem odjechali. Na jednej z głównych ulic miasta powóz kapitana zrównał się z powozem doktora, tak że można było spokojnie rozmawiać.
— Kuzynie, — rzekł kapitan — niech pan popatrzy na
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
28