Strona:Karol May - La Péndola.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

wraz z trzema uzbrojonymi policjantami. Leśniczy udał, że nie widzi niemiłych gości, odwrócił się na pięcie i poszedł do kancelarji. Po chwili wszedł tam Ludwik i zameldował komisarza.
— Niech wejdzie — rzekł leśniczy. — A gdzie są policjanci?
— Obsadzili wszystkie wyjścia.
— Dobrze. Wprowadź komisarza.
— Witam, witam pana leśniczego. Dzieńdobry — rzekł komisarz sarkastycznie.
— Dzieńdobry — brzmiała grzeczna odpowiedź. — A więc nauczył się pan, jak się należy witać? Pojętny pan i może będą jeszcze z pana ludzie.
— Może i ja udzielę panu pewnej nauki. Czy i dziś zechce mnie pan stąd wypędzić?
— Tak, jeżeli i dziś niema pan dowodów...
— Postarałem się o nie. Niech pan czyta.
Po tych słowach komisarz podał leśniczemu złożony w czworo papier.
— Nie jestem pańskim lokajem, mój panie, — rzekł Rodenstein. — Niech pan otworzy ten papier.
Przedstawiciel władzy przeczytał leśniczemu tekst pisma.
— Dobrze. Więc prokurator prosi, bym udzielił panu informacyj i był mu pomocny? Czem mogę służyć?
— Czy doktór Sternau jest tutaj?
— Tak, przybył wczoraj. Przecież pan go już widział.
— Czy przybył w towarzystwie?
— Tak. Przywiózł ze sobą niejakiego Alimpa wraz ze żoną Elwirą, niejakiego don Manuela oraz jakąś Różę, Rozaurę, czy Rosetę, nie pamiętam dobrze imienia.

31