— Nikt. Trzeba ewentualnie czekać cierpliwie. Przyrzeknij mi, że nie popełnisz z powodu aresztowania żadnego głupstwa.
— Oto moja ręka; głupstwa nie popełnię.
— No, to zgoda; w takim razie mogę być ewentualnie spokojny.
Kurt oddalił się, pogrążony w następującym monologu:
— Słowa dotrzymam, bo nie mam wcale zamiaru strzelać głupstwa. Każę sobie tylko osiodłać mego konika i pojadę do Moguncji. Znam doskonale gmach sądu; tyle w nim krat.
Kurt zajrzał przedewszystkiem do domu. Pani Unger zajęta była w kuchni. Włożywszy więc zielony kapelusik z piórkiem, chłopak udał się do stajni, w której stał mały kucyk szkocki, darowany mu przez kapitana. Chłopiec zwrócił się do dziewczyny, która właśnie doglądała zwierząt:
— Słuchaj, Paulino, osiodłaj kucyka. Chcę pojechać sobie na spacer.
Dziewczyna osiodłała konia i Kurt odjechał.
Wyglądał na swym kucyku budująco. Gdy przybył do miasta, ludzie przystawali na ulicach i oglądali go jak raroga, co chłopca napełniało dumą niezwykłą. Zatrzymał się przed gmachem sądu, przywiązał kuca do jednego ze słupów przydrożnych i wszedł do bramy. W sieni spotkał człowieka w mundurze; był to strażnik.
— Gdzie jest prokurator? — zapytał malec.
— Czego chcesz od niego, smarkaczu?
— Mam mu coś do powiedzenia.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
37