— Dobrze, że przychodzisz, pa — nazywała ojca tym skrótem zgodnie ze zwyczajem, praktykowanym zarówno w Meksyku, jak w Anglji.
— Czy czekałaś na mnie? — zapytał.
— Nie, ale cieszę się, że przyszedłeś. Przed chwilą ogromnie się zirytowałam.
— Dlaczegóż to? — zapytał z uśmiechem.
— Z powodu Józefy Cortejo.
— Ojciec jej był u mnie przed chwilą. Czy to twoja przyjaciółka?
— Nie. Chciała nią zostać. Nie znoszę tej córki pisarza.
Lord uśmiechnął się za zdumieniem.
— Odkąd to moja Amy taka dumna?
— Dumna? Wcale nie jestem dumna, tylko znieść jej nie mogę. Naprzykrzała mi się i narzucała; dziś była nawet u mnie z wizytą i, wyobraź sobie, odważyła się wypytywać mnie o ściśle osobiste sprawy. Pokazałam jej drzwi.
— Postąpiłaś tak samo, jak ja z jej ojcem — rzekł lord.
— Wypędziłeś go?
— Chciał mnie oszukać. Słysząc, że mam zamiar nabyć kawałek gruntu w Meksyku, zaproponował mi przed jakimś czasem kupno wielkiego folwarku, położonego na północy, jest to hacjenda, zwana „Del Erina“. Według słów Corteja niejaki Pedro Arbellez miał być jej dzierżawcą. Tymczasem dowiedziałem się, że hacjenda jest własnością tego Arbelleza. Wyrzuciłem więc za drzwi Corteja, gdyż nie ma prawa do sprzedawania folwarku w imieniu hrabiego de Rodriganda.
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
88