— Jazda na mój statek.
Péndola była zgubiona: nie miała steru. Jedynym ratunkiem dla załogi mogła być ucieczka. To też marynarze „Péndoli“ udali, że posłuszni są rozkazowi kapitana i spuścili łodzie na morze. Zamiast jednak płynąć do pancernika, zaczęli wiosłować w kierunku Jamajki. Nie zabrali nic ze statku, pragnęli tylko unieść własną skórę. Sternau puścił się za nimi w pogoń na jachcie. Widząc, że wśród uciekających niema jeńca, zatopił dwie łodzie wraz z załogą, dwie pozostałe posłał na dno pancernik.
Sternau skierował się ku „Péndoli“. Na pokładzie jej spotkał już Anglika. Leżały tu trupy sternika i obydwóch oficerów. Landoli nie było śladu.
Rozpoczęto przeszukiwanie okrętu. Każdy niemal szczegół świadczył, że to statek rozbójniczy. Ale myśli Sternaua zaprzątnięte były czem innem. Zapalił jedną z latarń, zostawionych na statku, i zeszedł pod pokład. Prowadził go murzyn, który kiedyś służył na „La Péndoli“.
Żaglowce mają zwykle na dnie balast kamieni i piasku, aby mogły płynąć głęboko we wodzie. „Péndola“ miała tylko piasek, który zupełnie przemókł podczas drogi. W tym wilgotnym piasku coś się poruszało wśród obrzydliwego zaduchu leżał skuty łańcuchami żywy szkielet ludzki.
Usłyszawszy kroki, szkielet zadzwonił kajdanami.
— Kto tam? — zapytał.
Słowa te były wypowiedziane grobowym głosem.
— Przyjaciele, panie poruczniku, — rzekł Sternau.
— Czy to prawda, czy to być może? Znam przecież ten głos...
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
94