pobłażliwości nie narażał się lekkomyślnie na niebezpieczeństwo. Powiadają, że Ravenow jest dzielnym szermierzem, a pułkownik wyśmienitym strzelcem.
— Nie troszcz się! Czuję swą przewagę.
— A moja kokardka, Kurcie? Miała być twoim talizmanem.
— Noszę na sercu — uśmiechnął się. — Zastanowiłaś się, czy zażądasz jej zpowrotem?
— To zależy, czy będę zadowolona z twego postępowania wobec wrogów, — rzekła. — Ale już pół do czwartej.
— Właśnie na tę godzinę umówiłem się z Platenem na rogu ulicy.
— A więc wyjdźmy cichaczem!
Zarzuciła przez ramię płaszcz ranny. Kurt włożył go jej na plecy; ośmielił się nawet zawiązać na szyi.
— O, Kurcie, a jeśli cię jednak trafi kula! — rzekła szeptem. Oczy jej miały wilgotny blask.
Uspokoił ją.
— Nie lękaj się, Różyczko! Chodź, powinniśmy już iść.
Opuścili pokój i dom tak cicho, że nikt ich nie słyszał. Na rogu ulicy czekał Platen w powozie; na koźle siedział służący. Przywitali się i wsiedli.
Z bocznej ulicy skręcały dwa inne powozy.
— Pułkownik i Ravenow — rzekł Platen, który z ławeczki swojej mógł dojrzeć pasażerów powozów. — Są tak punktualni jak my, ale my będziemy mieli honor przyjechać wcześniej. Henryku, nie pozwól się wyprzedzić!
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
6