Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Czarnym Gerardem. Następnie inny mały, ale dzielny chłop, który obudzi wasze szczególne zainteresowanie.
— Znajomy? Jak się nazywał?
— Mały André. Ma brata w Reinswaldenie.
— Niema tu nikogo nazwiskiem André.
— André jest imieniem, a nie nazwiskiem, i znaczy tyle, co Andreas.
Słysząc to, Ludwik, który podczas rozmowy wszedł pocichu, aby pomóc w krępowaniu zbiega, nastawił ucha.
— Andreas? Do pioruna! Mam przecież brata imieniem Andreas. Poszedł w daleki świat i zginął jak kamień w wodzie.
— Czem był?
— Browarnikiem.
— Dobrze; zgadza się. Jak się pan nazywa?
— Ludwik Straubenberger.
— A mały Andre nazywa się właściwie Andreas Straubenberger.
Ludwik złożył dłonie.
— Czy to być może? Czy to prawda? Mój brat? Naprawdę mój brat?
— Tak.
— A więc niech będzie pochwalony w imię Boże. Andreas żyje! Mój brat żyje! A gdzież on?
— Ta właśnie sprawa mnie sprowadza. Nie wiem, gdzie jest i musimy go odszukać. Aliści tymczasem wspomnę o nowych osobach, które spotkałem w forcie Guadelupie.
Sępi Dziób zaczął opowiadać wszystko, co mu się przytrafiło od przyjazdu do Guadelupy do przybycia

101