Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Juareza. Wyjechałem tedy na poszukiwania. Tropiłem ślad aż do Santa Jaga. Tu ginął zupełnie.
— Co pan o tem sądzi?
— Najprawdopodobniej Cortejo schwytał ich w pułapkę.
— Mój Boże! Musimy ich ratować, jeśli jeszcze pora.
— W tym celu właśnie przybywam. Kiedy zgubiłem ślad, wróciłem zpowrotem do Anglika. Natychmiast wryruszyliśmy do Juareza, który mniemał, że Cortejo uciekł do Pantery Południa i prześladowców swoich wpędził w jego ręce. Wyprawił posła do Pantery. Ten kazał powiedzieć, że Corteja u niego niema, że wogóle nie ośmieliłby się nawet przybyć do niego. Dlatego osobiście udałem się do Pantery. Był to krok ryzykowny. Podrwiłem głową i życiem. Ale szczęście mi dopisywało.
— A rezultat?
— Niestety, nie był pomyślny. Doszedłem do przekonania, że ani Corteja, ani zaginionych niema u Pantery. Przypuszczam, że jako przyjaciół Juareza uwięziono ich, aby chwilowo unieszkodliwić.
— A więc jest nadzieja uwolnienia?
— Tak, gdyby się udało znaleźć ślad. Juarez i Dryden uciekali się do wszelkich sposobów, ale daremnie. Przysłali mnie tutaj, abym was zawiadomił.
Słuchacze obejrzeli się posępnie. Co mogli począć, jeśli nawet Juarezowi i Drydenowi nie udało się znaleźć śladu zaginionych?
Roseta i Amy cicho płakały. Hrabia, pani Sternau i jej córka stały w oknie i spoglądały markotnie

103