na podwórze. Jedynie stary nadleśniczy nie mógł stłumić swego zmartwienia i, ścisnąwszy pięści, zawołał:
— Do stu par beczek! Bodajbym raz jeszcze był młody. Pojechałbym tam i przetrząsnął cały Meksyk. Ale moje stare gnaty nie pozwolą mi na taką wyprawę. Niema w nich szpiku.
— Ja mam jeszcze młode kości, drogi ojcze chrzestny, — rzekł Kurt.
— To prawda, mój chłopcze, — odparł stary. — Ale gdzie tobie do Meksyku?
Wówczas Roseta odwróciła się do nich i powiedziała:
— Ach, istotnie, drogi Kurcie! Masz właśnie jechać do Meksyku, do prezydenta Juareza.
— Tak — odezwał się. — Polecono mi ważną misję; ale mam nadzieję, że ta misja zostawi mi dosyć wolnego czasu na poszukiwania naszych zaginionych.
Trapper wpił spojrzenie w młodego porucznika.
— Pan? Pan chce jechać do Meksyku? Młody człowieku, zostań pan lepiej w domu! Klimat tamtejszy nie służy takim paniczom.Hm, tam błąkają się w powietrzu kule.
— Właśnie to mi się podoba.
Sępi Dziób zauważył z uśmiechem, nieco złośliwie:
— Ale taka kula łatwo może zabić.
— Wiem o tem dobrze. Dokąd pan się uda, skoro załatwi pan swoje poselstwo?
— Wrócę do Meksyku. Powiedziałem, co miałem
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
104