powiedzieć, jestem więc gotów i mam tylko czekać na odpowiedź, którą pragną mieć prezydent i sir Dryden. Mogę jeszcze dzisiaj jechać.
— Czy chce pan jechać ze mną razem?
— Chętnie. Sądzę, że przydam się panu tam u nas. Ale kiedy chce pan wyruszyć?
— Właściwie jutro; lecz pozwoli pan, że zadam pytanie. Gdyby jeden z pruskich ministrów zażądał od pana rzetelnych informacyj o stanie rzeczy w Meksyku, to, czy chciałby ich pan udzielić?
— O ile równie rzetelne miałby względem nas zamiary
— Znam pewnego ministra, który z przyjemnością pomówiłby z panem o Meksyku.
— Jak się nazywa?
— Bismarck.
— Bismarck? Ten chłop djabelski? Temu człowiekowi udzielę najszczerszego wywiadu. Ale myślę, że pan musi już jutro wyjechać?
— Mam istotnie rozkaz wyruszenia jutro. Darowano mi tylko dzisiejszy dzień, abym mógł się pożegnać z bliskimi. Ale sądzę, że mogę zaprowadzić pana do Bismarcka.
— Gdzież on teraz przebywa?
— W Berlinie.
— Zgoda. Musimy tam jechać!
— A więc godzi się pan. Dziękuję. Ale — hm! — Mówiąc to, rzucił znaczące spojrzenie na strój myśliwego. — Nosi pan ubiór nieodpowiedni do takiej wizyty.
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
105