— To pan nie przychodzi, aby wziąć rzeczy na kredyt, t. zn. na borg?
— Płacę gotówką.
Kupiec obejrzał trappera dokładniej niż dotychczas i rzekł:
— Dla mojego ucha to brzmi pięknie i szlachetnie. To pan masz tak dużo pieniędzy zapłacić za cały garnitur, co się składa ze surduta, ze spodni i pięknej kamizelki?
— Tymczasem, do djabła, nie powinna go głowa boleć o moją sakiewkę! Zrozumiał mnie?
— Boże Sprawiedliwy! Przecież muszę pytać, aby być pewny, kiedy chodzi o interes.
— Pewny? Do pioruna, czy uważa mnie za włóczęgę?
Tandeciarz wysunął wszystkie dziesięć palców, cofnął się o krok i rzekł:
— Co mówi łaskawy pan? Jak ja mogę pomyśleć słowo, które łaskawy pan powiedział, aby było włóczęgą! Ale łaskawy pan zechce rzucić grzeczne oko na siebie samego. Czy się nosi w zimie garniturek, który na lato jest za zimny i który noszą tylko zwyczajne ludzie?
— Pffttf! — ugodziło go natychmiast. Kupiec uchwycił się rękoma za twarz i zawołał:
— Boże Abrahama! Co pan robisz! Plujesz pan do twarzy uczciwego człowieka! Czy nie może pan pluć tam, gdzie niema żadnych twarzy?
— Pah, kto nie chce być opluty, powinien zastanowić się nad każdem słowem. Nie mam czasu na dłu-
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
109