Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

gie wstępy. Niech mi powie, czy chce pokazać ubranie, czy nie.
Syn Izraela otarł twarz połą serduta i odpowiedział:
— Naturalnie, że chcę pokazać ubranie! Ale łaskawy pan niech mi powie, jakie pan chce widzieć ubranie.
Hm! — zamyślił się trapper. — Potrzebne mi takie, w którem nie będę poznany.
— A więc chce się łaskawy pan przebrać?
— Tak. Nikt nie powinien poznać, skąd przybywam.
— No, to muszę wiedzieć, skąd łaskawy pan przybywa.
— To go nie obchodzi! Niech mu wystarczy, że muszę podróżować tak, jak to nazywają incognito.
— To ja pokażę frak, który nosił wielki Metternich na kongresie, co był odbyty w stolicy Wiedeń przeciwko cesarzowi francuskiemu imieniem Napoleon.
— Kim był Metternich?
— Minister i książę polityczny, jak cesarz, i bogaty jak Wielki Mogoł, co to jest dwa razy większy jak słoń.
Tandeciarz przyniósł z ukrytego zakamarka sklepu jakiś strój. Był bronzowo-czerwonawego koloru, zaopatrzony w bufy, wyłogi i guzy wielkości talara. Sępi Dziób obejrzał okaz i zapytał:
— Co kosztuje ten frak ministerski?

110