Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

guncja długo będzie pamiętała Sępiego Dzioba — mruczał. — Szkoda tylko, że nie wiedzą, kto jestem; wszak podróżuję incognito.
Jego incognito nie miało trwać długo. Na rogu zjawił się policjant. Zobaczywszy dziwaka i tłum za nim biegnący, zatrzymał się na chwilę, a następnie podszedł do Amerykanina i uchwycił go za ramię.
— Stop! Ktoś taki?
Sępi Dziób przystanął i obejrzał policjanta.
Pffttf! — strzelił mu koło nosa. — Ja? — zapytał następnie. — Kim jest on?
— Jestem stróżem porządku.
— Dobrze. Jesteśmy kolegami. Jestem strażnikiem leśnym.
— Mydlenie oczu! Czy wie, że ma mi odpowiadać na wszelkie pytania?
— Czy nie doczekał się na pytanie odpowiedzi?
— Tak. Ale jakiej! Skąd pochodzi?
— Stamtąd.
— Stamtąd? Co to ma znaczyć?
— No, że nie jestem stąd.
— Człowieku, powściągaj język, bo będę musiał cię zaaresztować! Jakże się nazywasz?
— Sępi Dziób.
Teraz policjant rozwścieczył się na dobre.
— Żarty nabok! Skąd przybywa?
— Stamtąd — Sępi Dziób wskazał poza siebie.
— A dokąd idzie?
— Tam — wskazał przed siebie.
— Niech nie kpi! Jest moim więźniem.
— Ach! Nieźle. A jeśli się sprzeciwię?

121