Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Sekundanci skrzyżowali szpady między przeciwnikami, aby Kurt nie mógł natrzeć na bezbronnego Ravenowa. Lekarz podniósł szablę i zwrócił właścicielowi, który natychmiast podjął atak.
Obie ciężkie klingi błyskały w zderzeniu. Rozległ się ostry podźwięk stali i głośny krzyk. Wydał go Ravenow. Szabla przeleciała dużym łukiem ponad placem, i świadkowie z przerażeniem ujrzeli odrąbaną dłoń na rękojeści.
Kurt opuścił szablę.
— Panie doktorze, zobacz pan, czy jeden z nas jest niezdolny do służby! Taki był bowiem warunek pana v. Ravenowa.
Przeciwnik stał znieruchomiały. Z kikuta spływał strumień krwi. Następnie zachwiał się; sekundant podparł go, aby podtrzymać. Ranny nie wydał ani jednego dźwięku. Pozwolił się ułożyć na trawie i patrzał na zranioną rękę, poczem przymknął powieki.
— No, doktorze, jakże? — zapytał Kurt.
— Ręka jest stracona — odpowiedział doktór.
— Sądzę, że warunek spotkania został spełniony?
— Tak; pan podporucznik wystąpi ze służby.
— A więc dotrzymałem słowa i mogę odejść.
— I ja także — oświadczył Platen i zwrócił się szeptem do Kurta: — Włada pan szablą jak istny djabeł! Wykazał pan zręczność wprost nie do wiary. Dużo będą mówić o tym pojedynku. Czy jest pan równie wyćwiczony w pistoletach?
— Sądzę.

9