— Co tu się dzieje? Wypraszam sobie hałasy!
Policjanci natychmiast zerwali się i stanęli w postawie służbowej.
— Proszę wybaczyć, panie komisarzu, — usprawiedliwiał się sprawca hałasu. — Mamy tu aresztanta, który jest w najgorszym stopniu oporny.
Komisarz obejrzał trappera.
— Do licha, co to za gość?
— Nie wiemy. Odmawia odpowiedzi.
— Czy oglądaliście jego dokumenty?
— Żądałem, ale odmówił. Chciałem go stawić przed panem komisarzem, gdyż wydaje się nam niespełna rozumu.
— Dlaczego aresztowany?
— Jego dziwaczny ubiór wywołał zbiegowisko. Żądałem informacyj, a nie otrzymawszy zadawalającej odpowiedzi, aresztowałem go.
— Czy poszedł dobrowolnie?
— Lecz tu zachowywał się jak grubjanin i śmiał nawet grozić, gdyż — ha, ha, ha! — gdyż nie traktowaliśmy go jak gentlemana, — tak twierdzi.
— Tak, i ponieważ grożono mi zamknięciem, — dodał Sępi Dziób.
Komisarz spojrzał nań groźnie.
— Odpowiadać tylko wówczas, kiedy go pytają!
— Nie mogę czekać, aż się komuś zechce mnie pytać, — odrzekł trapper. — Czas nagli; muszę najbliższym pociągiem wyjechać.
— Dokąd?
— Niema powodu każdemu opowiadać.
— Ach! Tak, tak! I ja się też nie dowiem?
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
126