Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Trapper wyciągnął strzelbę z futerału i podał komisarzowi:
— Oto ona.
— Pozwolenie na broń!
— Służę!
Sępi Dziób wyciągnął z kieszeni dokument i podał urzędnikowi. Był wystawiony na posiadacza, a zatem nie wspominał nazwiska Sępiego Dzioba.
— Otwórz pan torbę! — rozkazał komisarz policjantowi.
Policjant wyciągnął z torby przedewszystkiem sakiewkę, która wydawała się bardzo ciężka. Skoro ją otworzył, okazało się, że pełno w niej złotych monet.
— Skąd pan wziął te pieniądze? — zapytał urzędnik.
— Zarobiłem — odpowiedział zwięźle myśliwy.
— Czem? Muszę wiedzieć, gdyż tyle złota nie bardzo licuje z wyglądem pana.
— Czy mój wygląd ma być również złoty?
— Nie strój pan żartów. Może pan drogo zapłacić! Co jeszcze jest w tym worku?
— Tu? Dwa rewolwery — rzekł policjant.
— Ach! Znów broń!
— Tak. A tu wielki nóż.
— Pokazać!
Komisarz zbadał nóż, następnie rzekł:
— Co to za plamy na klindze? Czy krew?
— Ludzka krew.
— Niech piorun trzaśnie! Zabił pan człowieka?
— Tak. Wielu.

131