Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— William Saunders.
— Skąd?
— Z St. Louis w Stanach Zjednoczonych.
— Czem pan jest?
— Zwykle myśliwym w prerji. Podczas wojny jestem kapitanem, a raczej rotmistrzem dragonów Stanów Zjednoczonych.
— Niech djabeł panu wierzy! Czy może pan dowieść? Czy ma pan paszport?
— Oto jest.
Sępi Dziób wyciągnął z worka stary pugilares, wyjął jakiś papier i podał urzędnikowi. Komisarz przeczytał i rzekł ze zdumieniem:
— Prawdziwy paszport, wystawiony na nazwisko kapitana Williama Saundersa, który z New Orleanu udaje się do Meksyku.
— Mam nadzieję, że rysopis się zgadza.
— Tak; z tym nosem nie może być pomyłki! Ale jakże się pan dostał do Niemiec, zamiast do Meksyku?
— Byłem już w Meksyku.
— Czy może pan tego dowieść?
— Sądzę. Czy słyszał pan może o niejakim sir Henry Drydenie, hrabi z Nothingwell?
— Zdaje się. Czy to nie pełnomocnik rządu angielskiego, który miał dostarczyć broń Juarezowi?
— Tak. Oto jego paszport.
Sępi Dziób wyciągnął drugi papier. Komisarz przeczytał i rzekł, raczej rozczarowany, niż zdziwiony:
— Był pan przewodnikiem i towarzyszem tego Juareza?

133