Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest. Scoutem Juareza, prezydenta Meksyku.
— Naturalnie, że wiem, kim jest Juarez.
— No, oto jeszcze jeden papier.
Komisarz po przeczytaniu dokumentu przybrał zakłopotaną minę.
— Człowieku! — zawołał. — To nader gorące polecenie prezydenta, napisane po angielsku i francusku.
— Słusznie. A czy zna pan niejakiego sennora, a raczej pana v. Magnusa?
— Ma pan na myśli pruskiego przedstawiciela w Meksyku? Cóż takiego?
— Oto!
Sępi Dziób podał czwarty dokument. Komisarz przeczytał, jeszcze raz obejrzał trappera i rzekł:
— Paszport, wydany przez tego urzędnika. Skąd pan zna pana v. Magnusa?
— Byłem u niego na obiedzie.
— Jako zaproszony gość? Ale panie kapitanie, muszę panu powiedzieć, żeś mnie poprostu za nos wodził! Ten strój to chyba meksykański?
— Tak; zwykle jestem ubrany mniej niż skromnie, ale kiedy przychodzi się do posła pruskiego, wkłada się coś lepszego. Rozumie pan chyba?
— Czy wolno pana zapytać, co go sprowadza do Niemiec?
— Sprawy rodzinne i polityczne.
— Rodzinne? Czy pan ma tu krewnych?
— Nie krewnych, lecz znajomych.
— Gdzie?
— W Reinswaldenie.

134