Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc nie lękam się o pana. Ale, przepraszam pana, muszę się widzieć z Ravenowem.
— Idź pan; ja bowiem podejdę do swej pani.
Kurt podszedł do Różyczki, która wyszła na spotkanie i uścisnęła obie jego ręce. Tymczasem panowie zajęli się Ravenowem. Lekarz pracował sondą i obcążkami, szukając żył. Dopiero po kilku chwilach zdołał zatamować krew i założyć opatrunek. Ravenow zgrzytał zębami z wściekłości i bólu. Spoglądał na ręce lekarza i od czasu do czasu rzucał nienawistne spojrzenia w kierunku Kurta.
— Kaleka! — jęczał. — Nieszczęsny kaleka! Pułkowniku, czy przyrzekasz, że go zastrzelisz?
— Przyrzekam! — odpowiedział pułkownik. — Nie zgodzę się na żadne pojednanie.
— Dobrze; to mnie krzepi. Doktorze, muszę się przyglądać walce; niech się pan nie sprzeciwia!
Lekarz się namyślał.
— Każde podniecenie może zaszkodzić; pozwolę panu jednak zostać. Pan v. Golzen niech pana podtrzymuje. Właściwie powinienby pan natychmiast udać się do domu.
— Toby mnie jeszcze bardziej podnieciło; zabiłoby mnie. Nie; muszę widzieć, jak ten człowiek zginie! A wówczas chętnie zrezygnuję ze swojej ręki. Nie daj mi pan czekać; zaczynajcie!
Platen przysłuchiwał się jego słowom, nie biorąc w obronę Kurta. Teraz jednak skinął na adjutanta:
— Panie kolego, jestem gotów, jeśli pan sobie życzy.
Branden skinął potakująco i obaj poszli na śro-

10