Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

żało wyprzedzić przeciwnika. Oczywiście, nie z taką różnicą czasu, aby to mogło ujść za nieuczciwość, trzeba więc było o sekundę wcześniej spuścić kurek. Major zaczął liczyć:
— Raz — dwa — trzy!
Padły strzały.
— Panie Boże! — zawołał jednocześnie pułkownik i odstąpił o kilka kroków.
Pistolet upadł na ziemię. Lewą ręką uchwycił się za prawą.
— Ugodzony? — zapytał sekundant.
— Tak, w rękę, — jęknął pułkownik.
Lekarz podszedł i zaczął badać ranę. Potrząsnął głową i spojrzał na Kurta, który stał wciąż na stanowisku.
— Zmiażdżona, całkowicie zmiażdżona, — oświadczył, nożycami prując rękaw do łokcia. — Kula przebiła rękę, rozerwała przegub i wdarła się do przedramienia. Tu przerwała żyły i wyszła przez ubranie. Chyba upadła niedaleko stąd.
— Czy można rękę uleczyć? — zapytał ze strachem pułkownik.
— Nie, trzeba amputować.
— A zatem niezdolny do służby? — zapytał Kurt.
— Najzupełniej! — odpowiedział doktór.
— Mogę więc opuścić stanowisko — oświadczył zwycięzca.
Rzucił pistolet i odszedł. Różyczka oczekiwała go z błyszczącemi oczami. Cały świat dumy malował się w jej spojrzeniu.
— Znowu zwyciężyłeś! — rzekła stłumionym, ale ra-

13