Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

zaglądało do okna i objęło ją ciepłemi promieniami. Położyła mu rękę na ramieniu i rzekła:
— Drogi Kurcie, czy wiesz, że jestem z ciebie zadowolona? Naraziłeś dla mnie życie, dlatego pragnę wykupić talizman, jeśli tego sobie życzysz.
Wyjął z pod munduru kokardkę i podał.
— Oto ona, Roseto.
— A oto pocałunek.
Położyła rączki na jego plecach, zbliżyła usta do jego warg i złożyła pocałunek, krótki i ostrożny.
A, to jest pocałunek? — zapytał nieco rozczarowany.
— Myślę — roześmiała się. — Czy to było co innego?
— Był to pocałunek, ale taki, jakim się naprzykład całuje ciotkę, która ma szpetny, długi nos i kilka na nim pigmentów.
— Czy wiele ciotek całowałeś, że wiesz tak dokładnie?
— O nie, gdyż stare ciotki całuje się niechętnie.
— A kogo chętnie?
— Młode, śliczne Różyczki.
— Idźże, nie mów mi tego! Muszę cię za to ukarać. Nie chcę wcale twego talizmanu. Bierz go zpowrotem!
Schwycił szybko kokardkę, położył na stole za sobą i rzekł z poważną miną:
— Ale to nie uchodzi tak prędko!
— Cóż takiego, drogi Kurcie?
— Zwrócenie talizmanów. W tak ważnych sprawach trzeba postępować słusznie i bez egoizmu.

17