nak jego to twarz i jego oczy. Czy może dlatego zdawało się jej, że jej dusza przeszła do niego? Ujął ją za ręce, spojrzał głęboko w źrenice i rzekł miękko:
— Widzisz, moja droga Różyczko, to był pocałunek.
Odzyskała swobodę. Zapytała kokieteryjnie:
— Nie tak, jak się całuje ciotkę?
— Starą!
— Z długim nosem!
— I z wielu pigmentami!
Roześmieli się oboje, serdecznie ubawieni plastycznym obrazem starej ciotki. Różyczka zapomniała o pojedynku i o tem, że jest wnuczką hrabiego. Kurt zapomniał, że jego ojciec był tylko sternikiem, a wszystkiemu było winne jej miłe szczebiotanie. Różyczka pierwsza zdała sobie sprawę z rzeczywistości.
— Teraz odchodzę — rzekła, jakgdyby się usprawiedliwiając.
— O, jaka szkoda, — ubolewał, jakgdyby miał prawo żądać jej dłuższej obecności.
— Tak być musi. Dowidzenia, drogi Kurcie!
— Dowidzenia, moja droga Różyczko! Spróbuję trochę się przespać i na pewno będę o tobie śnił.
— A opowiesz mi sen?
— Chętnie! — —
Kiedy się rozstali, stanął pod drzwiami i, rękę trzymając na sercu, mówił:
— O, jakże kocham, jakże ją kocham!
A ona stała za drzwiami swego pokoju i szeptała:
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
19