mi. Żona jego podeszła do Platena. Twarz jej zionęła nienawiścią.
— Ach, podporuczniku Platenie, — zawołała — muszę panu powiedzieć...
— Przepraszam, łaskawa pani, — przerwał Platen szybko. — Tak poprostu podporucznikiem Platenem nazywają mnie tylko koledzy i tylko ci, których przyjaźń uprawnia do skrótu.
Umilkła, ale potem dodała bardziej podniesionym głosem.
— No dobrze, mój szanowny panie podporuczniku von Platen, muszę panu oświadczyć, że to podłość w ten sposób kaleczyć mego męża!
Platen spodziewał się, że pułkownik skarci żonę. Skoro to nie nastąpiło, rzekł:
— Jeśli ma być mowa o podłości, to w każdym razie doświadczył jej na sobie nie pan pułkownik. Nie będę zważał na te dosadne wyrażenia, gdyż pani, jako małżonka, nie możesz osądzić tej sprawy bezstronnie.
— Ach, osądzam ją nader sprawiedliwie. Jeszcze przed południem udam się do jenerała i zażądam, aby pociągnięto do odpowiedzialności tego człowieka, który śmiał zranić swego przełożonego.
— Mogę zaoszczędzić pani drogi. Przychodzę z rozkazem Jego Ekscelencji Ministra Spraw Wojskowych.
— Ach! — zawotała struchlała.
Ranny podniósł szybko głowę.
— Ministra? — zapytał. — O co chodzi?
— Mam panu zakomunikować rozkaz, aby aż do
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
25