Dniało, kiedy obaj porucznicy wsiedli do pociągu i wyjechali z Berlina. W czasie rozmowy Platen zdjął rękawiczkę, aby poczęstować Kurta cygarem. Promień wschodzącego słońca padł na jego pierścień i w odbiciu rozbłysnął w małym, wygodnym przedziale pierwszej klasy.
— Ach, co za pierścień! — rzekł Kurt. — Zapewne stara pamiątka rodzinna?
— O tak! — potwierdził Platen. — Wprawdzie niezupełnie rodzinna. Jest to podarunek mego wujka.
— Bankiera, do którego jedziesz?
— Tak. Wyświadczyłem mu kiedyś przysługę, za którą chciał mnie wynagrodzić. Ale, że jest sknerą, pieniądze, najmilszy dla oficera podarunek, niechętnie wypuszcza z rąk. Podarował mi przeto pierścień, który jest wprawdzie bardzo wartościowy, ale bądź co bądź jego nic nie kosztował. Czy chcesz obejrzeć?
— Proszę cię.
Platen ściągnął pierścień z palca i wręczył Kurtowi, który go obejrzał dokładnie.
— To nie jest współczesna robota — orzekł wkońcu.
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
II
TAJEMNICA SZWARCWALDZKIEGO ZEGARA
34