Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem, dostał skarb, składający się ze starych, cennych meksykańskich klejnotów.
— Do licha, to zaczyna mnie zaciekawiać.
— Obaj bracia przebywali u pewnego hacjendera, którego córka była narzeczoną mego stryja. Ruszyli na wyprawę wojenną i od tego czasu zginęli. Stryjek połowę tego skarbu przeznaczył dla mnie. Miano mi przesłać te rzeczy, spieniężyć je tutaj na koszta mego wychowania oraz na kapitał dla mnie i moich.
— Szczęśliwiec! — uśmiechnął się Platen.
— Pomyślał właśnie o tem stary hacjendero, kiedy obaj bracia zginęli i nie dawali o sobie znaku życia. Upłynęły lata, a nie dostał żadnej wiadomości. Wziął tedy moją część i zawiózł do stolicy, gdzie przekazał ją Benito Juarezowi.
— Prezydentowi?
— Tak; wówczas był jeszcze najwyższym sędzią. Juarez przyrzekł przesłać te rzeczy pod pewną opieką do Niemiec.
— Skąd wiesz o tem?
— Poznałeś u nas miss Dryden. Jej ojciec był wówczas posłem angielskim w Meksyku i znał dobrze owego hacjendera. Ten chciał właściwie przekazać skarb Drydenowi, ale ponieważ wstąpił najpierw do Juareza i mówił z nim o tem, sam sędzia zaproponował zająć się przesyłką, gdyż dawało to większą gwarancję. Kazał hacjenderowi załączyć list; ponieważ jednak starzec z trudem pisał, przeto wyręczyła go miss Dryden.
— I list został wysłany?
— Tak, wraz z klejnotami, — skinął Kurt. —

37