— Kurcie, jesteś straszliwym człowiekiem! Ale musimy zastanowić się nad tą sprawą z otwartemi oczami i merytorycznie. W każdym razie przyznaję, że gdyby kto inny tak do mnie przemówił, spoliczkowałbym go zmiejsca. Ty wszakże jesteś moim przyjacielem, mówisz do mnie otwarcie, aczkolwiek mogłeś zataić swe podejrzenia. Okazujesz mi pełne zaufanie i nie zawiedziesz się, Kurcie. Twierdzenie, że mój wujek cię obrabował, wydaje się zuchwałem, ale przecież posiada podobne klejnoty i... i...
— Mów-że!
— Trudno mi to przychodzi, na honor. Lecz tobie mogę powiedzieć, że nie uważam wujka za bankiera, umiejącego się przeciwstawić pokusom swego zawodu. Zauważyłem, że robi czasem interesy, jakich kto inny nie uważałby — być może — za zupełnie czyste.
— A może posiadł klejnoty z drugiej, albo trzeciej ręki? A może się mylę; może nie pochodzą z Meksyku?
— Musimy się przekonać.
— My? A więc weźmiesz udział w tej sprawie?
— Naturalnie. Ty odzyskasz swoją własność, a ja chcę wiedzieć, czy mój wuj jest szubrawcem, czy uczciwym człowiekiem.
— No dobrze, dziękuję! Zrozumiesz chyba, że nie chcę cię obrażać. Pragnę bardzo obejrzeć te rzeczy. Dopiero wówczas będę mógł wydać o tem sąd.
— Dobrze, zobaczysz je. Zażądamy od wujka, aby nam pokazał; to jest prosty, rzetelny sposób.
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
39