— Porzuć troski, drogi Platenie! Postąpię, jak mi wskażą okoliczności; możesz być jednak pewny, że będę miał wzgląd na ciebie.
— Proszę cię o to bardzo, aczkolwiek trudno się wyrzec majątku, który tak ułatwia życie.
— Nie czułem tego braku. Miałem bogatych i potężnych protektorów, którzy więcej mi przysporzyli, niż sam mógłbym osiągnąć przy największym majątku. Nie jestem spragniony bogactwa i użycia, ale rzecz zrozumiała, że nie rezygnuję z należnego mi spadku, skoro wiem, że znajduje się w niewłaściwych rękach.
Platen nie odpowiedział. Zatopiony w sobie, zledwością mógł oswoić się z dziwnem odkryciem. —
Pociąg przybył do Moguncji. Obaj przyjaciele pożegnali się na dworcu. Platen wsiadł do bryczki i pojechał do bankiera. Kurt odszukał Ludwika, który go oczekiwał, siedząc na koniu i trzymając za uzdę kasztana nadleśniczego.
Obaj wyruszyli do Reinswaldenu. Przyjechawszy, Kurt przywitał się przedewszystkiem z matką, która go serdecznie uściskała; poczem pobiegł do zjadliwego kapitana.
Spotkał go na schodach.
— Witam, panie poruczniku! — zawołał stary wojak, obejmując go, cmokając i naprzemian odsuwając od siebie, aby się baczniej młodzieńcowi przyjrzeć. — Do stu piorunów! W parę dni zrobiłeś karjerę! Porucznik i kogut w kojcu, t. j. w sztabie jeneralnym! Chłopcze, całuję cię raz jeszcze!
I znowu przycisnął brodę do warg swego ulubieńca.
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
41