Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc Ludwik, mimo mego zakazu, wygadał się całkiem?
— Naturalnie! Niech djabeł milczy, kiedy słowo z pod serca się wydziera. Kazałbym tego Ludwika skatować na kwaśne jabłko, gdyby mi nic o tych radosnych nowinach nie powiedział. No, wejdźże! Dziś będziesz zaszczytnie przyjmowany na zamku Reinswalden.
— Przepraszam, panie kapitanie, ale moja matka...
Papperlapapp! Przyjdzie tutaj, należy wszak do kompanji. Będę miał zaszczyt gościć u siebie swego chrzestniaka, pana porucznika huzarów gwardji, Kurta Ungera. Dziś jest dzień radosny; uczcijmy go zatem!
I rzeczywiście uczczono ten dzień na zamku Reinswalden. — —
Nazajutrz po obiedzie przyjechał konno Platen. Kurt zaprowadził go do kapitana, który przyjął przyjaciela swego pupila z właściwą sobie rubaszną uprzejmością. Zasiedli do pełnych butli. Dopiero kiedy odwołano w jakiejś sprawie nadleśnego, obaj oficerowie mogli się porozumieć.
— Łatwiej nam pójdzie, niż przypuszczałem, — rzekł Platen. — Dziś rano wujek wyjechał interesownie do Kolonji; wróci dopiero po północy. A więc mamy do rozporządzenia cały wieczór.
— Odprowadzę cię.
— Wrócę zaraz. Nikomu nie wyda się podejrzanem, że odwiedza mnie przyjaciel. W chwili stosownej wymkniemy się do ogrodu.
— Nie. Nie chcę się pokazywać w domu. Poje-

42