Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

trzymali się przed zamkniętą furtką przedmurza ogrodowego.
— Musicie przeleźć przez mur, jeśli nie chcecie otworzyć furtki, — rzekł Platen.
— Można byłoby nas nakryć przy otwieraniu furtki. Lepiej przeleźć.
Rozstali się. Platen pojechał do swego mieszkania, Kurt do gospody, gdzie oczekiwał ślusarz. Stąd wyruszyli o oznaczonej porze.
Był ciemny wieczór. Kurt i ślusarz niepostrzeżenie podeszli do muru i łatwo przeleźli na drugą stronę. Tam natknęli się na Platena.
— Chodźcie! — rzekł szeptem. — Jesteśmy bezpieczni. Nikt nie wyjdzie do ogrodu, a co do mnie, to sądzą, że wyszedłem na miasto.
Platen zaprowadził ich krętemi dróżkami do kilku wysokich drzew, które koronami okrywały dach pawilonu.
Kurt obejrzał budynek, o ile mu na to pozwalały ciemności. Był mocno sklecony i zaopatrzony w grube okiennice. Drzwi miał dębowe, a sztabę grubą przeszło na cal. Ślusarz dokładnie zbadał zamek, obracał i kręcił, wreszcie rzekł:
— Pójdzie prędko. Zdaje się, że mam odpowiedni klucz.
Nosił na sobie torbę skórzaną, pełną wytrychów. Sięgnął po niektóre. Rozległ się lekki podźwięk, następnie również lekki szmer przekręcania klucza w zamku i wreszcie ślusarz rzekł:
— Sztaba ustąpiła. Teraz drzwi.
Po dwóch minutach były już otwarte. Weszli i

44