Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę go mieć, — rzekł porucznik — nie chcę nosić rzeczy skradzionej; pali mi rękę. Oto masz go!
— Zachowaj pierścień! — prosił Kurt. — Daruję ci.
— Po tem, gdy nosiłem go nieprawnie? Nie, dziękuję ci, Kurcie.
Jednakże Kurt nie przyjął i oświadczył:
— Jeśli nie chcesz przyjąć, to zachowaj przynajmniej chwilowo. Twój wujek narazie nie powinien wiedzieć o niczem.
— Dobrze, spełnię twoje życzenie, — odpowiedział Platen, kładąc zpowrotem pierścień, — ale proszę cię bardzo, abyś go jak najprędzej odebrał. Czy w rzeczy samej zamierzasz tu zostawić swoją własność?
— Chwilowo, tak. Jutro zobaczy się, co robić.
Ułożono wszystko zpowrotem bardzo skrupulatnie. Ślusarz zamknął drzwiczki i zawiesił zegar. Obaj oficerowie opuścili pawilon. Zamknięto drzwi. Platen rzekł:
— Wybacz mi, Kurcie, nie mogę z tobą iść!
Pah, nie martw się! — brzmiała odpowiedź. — Mam nadzieję, że wszystko szczęśliwie się skończy.
— Czyń, jak uważasz; ale teraz żegnam cię. Muszę pozostać sam. Znajdziecie drogę beze mnie.
Platen uścisnął mu rękę i oddalił się pocichu. Kurt podkradł się wraz z ślusarzem do muru. Tu nadstawili ucha, chcąc zbadać, czy droga wolna. Usłyszeli kroki, które się coraz bardziej zbliżały. Słychać było

49